Dom uśmiechu, dom niewypucowanego dzieciństwa

Dzisiaj byłam w zdrowym domu, takim jak nasz :).

Żyjący w nim ludzie – młode małżeństwo z dzieckiem – stosują zasadę: dom dla nas, a nie my dla domu! To najlepsza znana mi zasada, która powoduje, że w domu chowają się szczęśliwe radosne dzieci lgnące do ludzi i ciekawe świata, które nie odczuwają przed nim lęku. Taka właśnie jest ich córeczka, która momentalnie obsiadła trzeci raz wżyciu widzianą ciotkę i zanosząc się perlistym śmiechem kicała z nią i po niej, obserwując wszystko wokół bardzo uważnie i odważnie przemierzając na małych nóżkach świat wokół ciepłego rodzinnego stołu, który stoi w centralnej części pokoju artystycznie zarzucony nieładem dnia codziennego. Mama małej dziewczynki nie przejęła się, kiedy Mała rozlała sok, a ciotka nie zdążyła jej powstrzymać… i to jest właśnie zdrowy dom, dom szczęśliwego dzieciństwa. Niewypucowanego dzieciństwa ;).

Ciągle wam powtarzam, że to jest mój stół ;)

Ciągle wam powtarzam, że to jest mój stół 😉

Taki dom, w którym mama z zaciętą miną nie rozstawia wszystkich po kątach utrzymując przesadny porządek.

Dom, w którym pranie stoi trzy dni, zupełnie jak u nas ;). Gdzie zabawki są pod ręką dziecka, a rodzice z uśmiechem przyjmują ten stan rzeczy, który jest tak naturalny jak oddychanie i po prostu widać, że nie stwarzają sobie dodatkowych problemów, jak ci, którzy za wszelką cenę próbują żywiołową dziecięcą energię przyciąć do wypucowanego domu. Swoją własną zresztą też, bo szczerze mówiąc nie widziałam jeszcze domu, w którym mieszkają uśmiechnięci i zadowoleni ludzie, a który lśni tą sztuczną pucowatością, a Pani domu tylko gania z odkurzaczem i ze szmatą.

 

Ale bałagan... i jakoś nikomu on nie przeszkadza :)

Ale bałagan… i jakoś nikomu on nie przeszkadza 🙂

I to jest dla mnie zdrowy normalny dom. Dom dla ludzi, dom do życia, taki, w którym wolno oddychać, mieszkać po swojemu i nie zaduszać się idealnym porządkowaniem świata wokół siebie, nawet jeśli naczynia stoją w zlewie drugi dzień, bo gospodarze mają ciekawsze i bardziej twórcze zajęcia niż ich natychmiastowe umycie, wytarcie zlewu do sucha idealną szmatką, wytarcie dziecięcych buzi wraz z uśmiechem tą że szmatką i zamknięcie nią sobie ust!

Niech żyją zdrowe domy, w których panuje normalny codzienny nieład, a między nim swobodnie żyją uśmiechnięci ludzie i rodzice małych i nieco większych dzieci lub równie zdrowi sparowani, bądź nie, single ;). Nawet jeśli czasem trzeba zgarnąć ze stołu resztki wczorajszego dnia, to lepiej nie poświęcać tej czynności połowy dnia, tylko kilka minut i zająć się czymś o wiele przyjemniejszym 🙂 – życiem w całej jego pełni, we wszystkich zaskakujących przejawach, w każdym drobiazgu, który przywołuje na twarz uśmiech.

Ostatnio mój mąż powiedział słowa, które bardzo mnie cieszą i sprawiają, że jeszcze bardziej… CHCE MI SIĘ  (!), a przede wszystkim świadczą o tym jak oboje dobrze trafiliśmy na siebie nocą, łażąc po krzakach ;), a dokładnie po poznańskiej Cytadeli.

Powiedział, że:
„Od 2007 roku żyje w euforii” :D.

Czy mogą być piękniejsze i bardziej trafione słowa na podsumowanie ponad siedmiu wspólnych lat? Ja również żyję w euforii. I chociaż być może więcej miałam do pozamiatania pod dywan, niż On, to jednak ten stan wcale się nie zmienia :). Oczywiście przygasa, bywa z górki i bywa tez pod górkę, ale jeśli chodzi o nas, o nasz wybór – jest niegasnąca euforia!!!

Niesamowite, twórcze, natchnione uczucie! Wszystkim Wam życzę, aby stało się również Waszym udziałem :).

W imieniu redakcji…. 😉

Ja już nie mogę! ...wszędzie tylko puzzle... ;)

Ja już nie mogę! …wszędzie tylko puzzle… 😉

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Błędne Skały – okiem prehistorycznego gada.

Na Szczeliniec Wielki wybraliśmy się jesienią zeszłego roku w zgranym tandemie* – wyprawą trzyosobową: my dwoje i nasz czteroletni wtedy synek (*tandem pasuje tu najbardziej, zwłaszcza, że wg słownika bywają tandemy więcej niż dwuosobowe :D, w których dwie osoby kierują i tu by się mniej więcej zgadzało ;).

Gad z widokiem

Gad z widokiem

U stóp Błędnych Skał powitały nas prehistoryczne gady, które wyglądały zza dość zdezelowanego ogrodzenia i przywodziły na myśl rozpadający się tabor cyrkowy u kresu powodzenia. Jakoś to właśnie skojarzenie, z przykurzonym, rozklekotanym wozem, od którego za moment odpadną wszystkie koła, nasunęło mi się samoistnie na ten widok, raczej żałosny, trzeba to przyznać. U nas nawet atrakcja turystyczna bardziej odstrasza niż przyciąga… Nie zraziło nas to jednak, a nasz Malec obracał się kilka razy z zaciekawieniem i dopytywał czy na pewno będzie otwarte, kiedy będziemy wracać. Odsuwając od siebie cyrkowo-przykurzone skojarzenia obiecaliśmy naszemu czterolatkowi, że wracając na pewno do nich zajrzymy. Było to bezbłędne posunięcie, które zapewniło posuwanie się naszego dziecięcia naprzód 🙂. Poza tym Malec był zafascynowany samymi Błędnymi Skałami: najpierw schodami, a potem labiryntami i tajemniczymi przejściami. Przez całą zimę domagał się kolejnej wyprawy na skałki i nie satysfakcjonowały go tłumaczenia, że trzeba z tym zaczekać do wiosny.

 

Wędrując po górach z czterolatkiem, który idzie już na własnych nogach, trzeba pamiętać o częstych postojach. Na Szczelińcu zachęcają do nich przepiękne widoki, które roztaczają się z tak urokliwych miejsc, jak choćby „Niebo”. W „Niebie” należy koniecznie zrobić postój i odetchnąć pełną piersią :). Już pod samym schroniskiem powitają nas obłędne widoki, a stoliki kawiarniane zlokalizowane na skalnych grzybach, pod którymi ciągną się gigantyczne przepaście… Kawa w takim miejscu to jest dopiero przeżycie, a można tam również zjeść całkiem smaczny obiad z darmową panoramą, która robi niesamowite wrażenie i to na dzień dobry, po pokonaniu 665 schodów w górę, choć dla niektórych w pakiecie: na dzień dobry i na do widzenia. Słyszeliśmy i takie historie, że ludzie wdrapywali się po setkach schodów dochodząc tylko do schroniska i na tym kończyła się ich wyprawa. Cóż ewenementy zdarzają się wszędzie ;).

Na Szczeliniec warto się wybrać jedynie w piękną pogodę, wtedy możemy bez przeszkód podziwiać wspaniałą panoramę Sudetów po obu stronach granicy.

Trochę bawiły nas

Stoły na horyzoncie

Stoły na horyzoncie

pełne podziwu spojrzenia i wyrazy uznania, którymi niektórzy niedzielni turyści raczyli naszego czterolatka. Mały już dwa lata temu przewędrował pół Beskidu Drogowego, czyli w wolnym tłumaczeniu Beskidu Małego. A drugie pół – na barana, u taty :). Więc plątanina skalnych głębokich wąwozów i korytarzy: tu się trzeba przytrzymać łańcucha, tam przecisnąć albo niemal położyć na ziemi, żeby przejść pod skalnym nawisem, to przecież wymarzona kraina dla wszystkich dzieciaków 🙂. Tak, że nawet te 665 stopni wiodących na szczyt, to mały pikuś dla naszego dziecka gór, choć wcale nie urodzonego w górach. Ale, jak się pewnie domyślacie – gdybyśmy się tu urodzili, pewnie wcale nie zawracalibyśmy sobie głowy łażeniem po górach 🙂. Taka jest specyfika rdzennych mieszkańców. Większość z nich nawet nie kojarzy nazw szczytów, pod którymi się wychowała, no może poza tymi kilkoma najbardziej znanymi i może poza paroma chlubnymi wyjątkami, żeby oddać honor nielicznym, tym, którzy wiedzą, znają, kochają.

 

Po zejściu na dół zdążyliśmy jeszcze do Parku Dinozaurów, który dodatkowo nakręcał nasze dziecię do przebierania nóżkami po skalnym labiryncie.

Pośród dinozaurów

Pośród dinozaurów

Ponieważ było już po ścisłym turystycznym sezonie, więc nikogo nie zastaliśmy przy wejściu i niezatrzymywani obejrzeliśmy park za darmo, a raczej to, co z niego zostało. Pod koniec naszego zwiedzania pojawił się jakiś facet, który zamykał „cyrkowy tabor” na prowizoryczną, drewnianą bramę, ale nawet się nami nie zainteresował. I dobrze! Park był w opłakanym stanie, po ziemi walały się odnóża, ogony i inne fragmenty rozpadających się makiet. Na szczęście większość gadów jakimś cudem zachowywała równowagę. Naszemu Malcowi, jak możecie się domyślić, nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu i hasał zachwycony pośród prehistorycznych stworów 🙂.

Najlepsza kawa na Szczelińcu  i...

Najlepsza kawa na Szczelińcu
i…

 

Jak niewiele dziecku potrzeba do szczęścia. My zaś mogliśmy odwrócić głowy i tęsknym spojrzeniem pożegnać nasze Błędne Skały – dla każdego coś miłego…

 

 

 

No i „Najlepsza kawa na Szczelińcu…( i jedyna ;))”.