Błędne Skały – okiem prehistorycznego gada.

Na Szczeliniec Wielki wybraliśmy się jesienią zeszłego roku w zgranym tandemie* – wyprawą trzyosobową: my dwoje i nasz czteroletni wtedy synek (*tandem pasuje tu najbardziej, zwłaszcza, że wg słownika bywają tandemy więcej niż dwuosobowe :D, w których dwie osoby kierują i tu by się mniej więcej zgadzało ;).

Gad z widokiem

Gad z widokiem

U stóp Błędnych Skał powitały nas prehistoryczne gady, które wyglądały zza dość zdezelowanego ogrodzenia i przywodziły na myśl rozpadający się tabor cyrkowy u kresu powodzenia. Jakoś to właśnie skojarzenie, z przykurzonym, rozklekotanym wozem, od którego za moment odpadną wszystkie koła, nasunęło mi się samoistnie na ten widok, raczej żałosny, trzeba to przyznać. U nas nawet atrakcja turystyczna bardziej odstrasza niż przyciąga… Nie zraziło nas to jednak, a nasz Malec obracał się kilka razy z zaciekawieniem i dopytywał czy na pewno będzie otwarte, kiedy będziemy wracać. Odsuwając od siebie cyrkowo-przykurzone skojarzenia obiecaliśmy naszemu czterolatkowi, że wracając na pewno do nich zajrzymy. Było to bezbłędne posunięcie, które zapewniło posuwanie się naszego dziecięcia naprzód 🙂. Poza tym Malec był zafascynowany samymi Błędnymi Skałami: najpierw schodami, a potem labiryntami i tajemniczymi przejściami. Przez całą zimę domagał się kolejnej wyprawy na skałki i nie satysfakcjonowały go tłumaczenia, że trzeba z tym zaczekać do wiosny.

 

Wędrując po górach z czterolatkiem, który idzie już na własnych nogach, trzeba pamiętać o częstych postojach. Na Szczelińcu zachęcają do nich przepiękne widoki, które roztaczają się z tak urokliwych miejsc, jak choćby „Niebo”. W „Niebie” należy koniecznie zrobić postój i odetchnąć pełną piersią :). Już pod samym schroniskiem powitają nas obłędne widoki, a stoliki kawiarniane zlokalizowane na skalnych grzybach, pod którymi ciągną się gigantyczne przepaście… Kawa w takim miejscu to jest dopiero przeżycie, a można tam również zjeść całkiem smaczny obiad z darmową panoramą, która robi niesamowite wrażenie i to na dzień dobry, po pokonaniu 665 schodów w górę, choć dla niektórych w pakiecie: na dzień dobry i na do widzenia. Słyszeliśmy i takie historie, że ludzie wdrapywali się po setkach schodów dochodząc tylko do schroniska i na tym kończyła się ich wyprawa. Cóż ewenementy zdarzają się wszędzie ;).

Na Szczeliniec warto się wybrać jedynie w piękną pogodę, wtedy możemy bez przeszkód podziwiać wspaniałą panoramę Sudetów po obu stronach granicy.

Trochę bawiły nas

Stoły na horyzoncie

Stoły na horyzoncie

pełne podziwu spojrzenia i wyrazy uznania, którymi niektórzy niedzielni turyści raczyli naszego czterolatka. Mały już dwa lata temu przewędrował pół Beskidu Drogowego, czyli w wolnym tłumaczeniu Beskidu Małego. A drugie pół – na barana, u taty :). Więc plątanina skalnych głębokich wąwozów i korytarzy: tu się trzeba przytrzymać łańcucha, tam przecisnąć albo niemal położyć na ziemi, żeby przejść pod skalnym nawisem, to przecież wymarzona kraina dla wszystkich dzieciaków 🙂. Tak, że nawet te 665 stopni wiodących na szczyt, to mały pikuś dla naszego dziecka gór, choć wcale nie urodzonego w górach. Ale, jak się pewnie domyślacie – gdybyśmy się tu urodzili, pewnie wcale nie zawracalibyśmy sobie głowy łażeniem po górach 🙂. Taka jest specyfika rdzennych mieszkańców. Większość z nich nawet nie kojarzy nazw szczytów, pod którymi się wychowała, no może poza tymi kilkoma najbardziej znanymi i może poza paroma chlubnymi wyjątkami, żeby oddać honor nielicznym, tym, którzy wiedzą, znają, kochają.

 

Po zejściu na dół zdążyliśmy jeszcze do Parku Dinozaurów, który dodatkowo nakręcał nasze dziecię do przebierania nóżkami po skalnym labiryncie.

Pośród dinozaurów

Pośród dinozaurów

Ponieważ było już po ścisłym turystycznym sezonie, więc nikogo nie zastaliśmy przy wejściu i niezatrzymywani obejrzeliśmy park za darmo, a raczej to, co z niego zostało. Pod koniec naszego zwiedzania pojawił się jakiś facet, który zamykał „cyrkowy tabor” na prowizoryczną, drewnianą bramę, ale nawet się nami nie zainteresował. I dobrze! Park był w opłakanym stanie, po ziemi walały się odnóża, ogony i inne fragmenty rozpadających się makiet. Na szczęście większość gadów jakimś cudem zachowywała równowagę. Naszemu Malcowi, jak możecie się domyślić, nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu i hasał zachwycony pośród prehistorycznych stworów 🙂.

Najlepsza kawa na Szczelińcu  i...

Najlepsza kawa na Szczelińcu
i…

 

Jak niewiele dziecku potrzeba do szczęścia. My zaś mogliśmy odwrócić głowy i tęsknym spojrzeniem pożegnać nasze Błędne Skały – dla każdego coś miłego…

 

 

 

No i „Najlepsza kawa na Szczelińcu…( i jedyna ;))”.