Moje Miejsce na Ziemi

Moje Miejsce na Ziemi – najlepsze, co mnie w życiu spotkało :).

Oni dwaj

Oni dwaj

Nasze miejsce na Ziemi :)

Nasze miejsce na Ziemi 🙂

 

Aby dojść do tego, co najlepsze, często trzeba zacząć od wydarzeń i spraw bolesnych, trudnych, niejednokrotnie dramatycznych. Ze mną także nie było inaczej.

Nie skrywam bolesnej przeszłości, ponieważ pogodziłam się z nią. Pogodziłam się z tym, że BYŁA i kropka. I wiem, że gdyby nie ona – dokładnie taka, jaka mi się przydarzyła – nie byłabym dzisiaj w tym miejscu, nie cieszyłabym się  MOIM MIEJSCEM NA ZIEMI :). Być może nawet nie zauważałabym, że mam takie miejsce, moje, jedyne w swoim rodzaju, cenniejsze od… …, nawet trudno to porównać do czegokolwiek!

Tak mi przyszło do głowy, że ten blog przepełniony jest szczęściem, że aż się z niego wylewa, i że… DO LICHA (!) – TAK WYGLĄDA MOJE ŻYCIE! 🙂 Nic dodać nic ująć.

Ale… nie zawsze tak było…

Postanowiłam w tym poście wtajemniczyć Was, moich Czytelników, odrobinę w arkana mojej mrocznej przeszłości. Nie za wiele, bo zwyczajnie odkąd moje życie nabrało takich barw, takich rumieńców i odkąd wybaczyłam sobie wcześniejsze „zmarnowane lata” (cudzysłów dlatego, że NIC NIGDY NIE MARNUJE SIĘ DO KOŃCA :)) – zwyczajnie nie czuję takiej potrzeby. NIE CZUJĘ POTRZEBY, żeby ZAWRACAĆ SOBIE GŁOWĘ PRZESZŁOŚCIĄ!

Moje TERAZ, moja PRZYSZŁOŚĆ są zbyt fascynujące i absorbujące, żebym chciała wracać do niewesołej przeszłości. Pomyślałam sobie jednak, że ten blog tego potrzebuje –  potrzebuje namacalnych dowodów i świadków, że moje szczęście nie jest wydumane, nadmuchane ani w żaden sposób nierzeczywiste. Łatwo jest pisać i napisać można wszystko, tak się jednak składa, że to moje życie stało się inspiracją dla bloga i dlatego czuję, że powinnam zarysować Wam chociaż odrobinę swoje wcześniejsze losy, które doprowadziły mnie do tego momentu w życiu. Aby więc ten blog nie ział banałem, zachwytami bez pokrycia nad moim ze wszech miar dobrym i szczęśliwym życiem i przede wszystkim, żebyście mogli zrozumieć, poczuć skąd tyle we mnie tego zachwytu, z czego on wynika i jak to się dzieje, że wypełnia mnie całą wylewając się z głośnym pluskiem na otoczenie 🙂 – muszę wtajemniczyć Was w pewne fakty z mojego życia.

A wyglądało ono mniej więcej tak…

Zawsze zakochiwałam się na zabój, nad wyraz poważnie jak na swój młody wiek, niebanalnie i w niebanalnych facetach. Jeszcze w liceum zakochałam się w moim pierwszym mężu i…

już wtedy, jak tylko go poznałam, ogarnęło mnie dziwne, wiele mówiące przeczucie, które zwaliło mnie z nóg w sensie dosłownym! Przeczucie mówiło, że:

bez względu na to, co zrobię,

bez względu na to, którą drogą pójdę,

czy przyniesie mi to szczęście, czy wręcz przeciwnie –

moje życie będzie związane z tym Człowiekiem.

Szalenie, ogromnie tego pragnęłam. Kochałam miłością pierwszą, olbrzymią i kompletnie ponad siły. Kochałam tak bardzo, że w końcu „wychodziłam” u niego tę miłość, że obudziło się i w jego oczach najpierw nikłe, a z czasem coraz bardziej wyraźne zainteresowanie moją osobą. I… pobraliśmy się. I… żyliśmy długo i szczęśliwie… STOP!

To nie ta bajka! Moja bajka skończyła się zanim się na dobre zaczęła. W mojej bajce i w moim życiu od samego początku piętrzyły się takie trudności i problemy, że ani Święty, ani Święta by ich nie udźwignęli!

POŚWIĘCIŁAM 10 LAT ŻYCIA TEJ MIŁOŚCI! Poświęciłam je na wieczne jej „wychadzanie”, na to by kochać za dwoje… Kiedy dotarło do mnie, że to niemożliwe, że nikt nie dałby rady – jeszcze łudziłam się, że ja dam! Że dam radę, bo moja miłość „potrafi przecież góry przenosić”! Potrafiła, ale nie góry obojętności. Z tym jednym nie udało jej się wygrać. Zwyciężyła wiele, naprawdę wiele, ale umarła dusząc się w oparach jego obojętności, tego chłodu jakim emanował, w oparach wszechogarniającego braku.

I nie wiedzieć kiedy minęło dziesięć lat…

Z różą...

Z różą…

     

Ja – ogień  

On – woda

Ja – żywioł  

On – bezkresna zmarzlina

Ja – iskra  

On – wyjałowiona ziemia

Pustkowie

Pustkowie

         

 

 

 

 

 

 

____________________

 

NIE MOGLIŚMY SPOTKAĆ SIĘ NA DŁUGO.

 

Któreś z nas musiało umrzeć w tym związku.

Ja rzuciłam śmierci wyzwanie, walczyłam, zmagałam się z nią i nie pozwalałam by odebrała mi miłość. Do końca miałam wolę walki, poddałam się ostatnia, kiedy z miłości nic już nie zostało…

On umarł na długo, długo wcześniej, zanim się poznaliśmy.

...

A kiedy próbowaliśmy żyć razem, cały czas wciągał mnie nieubłaganie do wspólnego grobu. Straszne to słowa w obliczu tak wielkiego uczucia, jakim go darzyłam – wiem. Tym straszniejsze, że tak mocno go kochałam. Może zwyczajnie zbyt mocno???

I z nikim potem, nawet z obecnym mężem, nie planowałam już wspólnej starości.

We dwoje :)

We dwoje 🙂

Definitywnie przestałam żyć złudzeniami, zaczęłam żyć TYLKO TERAZ, TERAZ i DO PRZODU, ale nie wybiegając myślą zbyt daleko. ODCIĘŁAM PRZESZŁOŚĆ GRUBĄ KRESKĄ.

To był jedyny sposób na powrót do żywych.

Stało się to w głównej mierze dzięki mnie samej, dopiero potem dzięki mojemu obecnemu mężowi i dziecku. Bez nich byłoby mi o wiele trudniej. Prawdopodobnie nie miałabym dla kogo powracać ze świata umarłych. I mogłabym jeszcze wiele lat łudzić się, że ożywię trupa, że tchnę w niego życie swoją miłością.

KONIEC tamtej historii.

 

 

 

 

 

 

 

 

TERAZ! Moje, nasze CUDOWNE TERAZ 🙂

Szczęśliwi :) Rodzinka i pies :)

Szczęśliwi 🙂 Rodzinka i pies 🙂

Teraz mam swoje Miejsce na Ziemi. To miejsce, to dom, lecz nie budynek, tylko dom, który jest wszędzie tam, gdzie my jesteśmy :). To miejsce, to MY – ja, mój mąż i dziecko. Tak, dokładnie w tej kolejności, w kolejności stawania się najważniejszymi osobami w moim życiu!

 

JA

MĄŻ

DZIECKO

RAZEM TWORZYMY

NASZE MIEJSCE NA ZIEMI 🙂 – bezcenne!

I bezsprzecznie – najlepsze, co mnie w życiu spotkało 🙂 🙂 🙂

Zakwita uśmiech na twarzy :)

Zakwita uśmiech na twarzy 🙂

Trzy Żywioły, czyli nasza trójka na srebrnogórskiej Twierdzy!

Srebrnogorski_kosciolek_z_habrem

Duch wędrówki siedział w nas od zawsze, w każdym z osobna, by potem okazać się naszym wspólnym duchem, naszym dobrym duchem :). Być może to on nas do siebie przyciągnął i połączył, a może to sprawka zupełnie czego innego ;), nie wnikajmy.  W każdym razie wspólnie go obudziliśmy i RAZEM uświadomiliśmy sobie, że możemy nadal wędrować z naszym malutkim synkiem, że nie musimy dokonywać wyboru: dobro dziecka a wędrówka. Zwyczajnie nie pojawiła się w naszych głowach myśl: „Teraz to jest problem”, nie pomyśleliśmy, że nasze dziecko mogłoby być dla nas w czymkolwiek przeszkodą. Okazało się, że możemy dalej oddawać się swojej pasji i nasz synek wcale nam w tym nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie!

Dzięki niemu i wraz z nim poszerzyły się nam horyzonty, zaczęliśmy sięgać dalej, bardziej zachłannie, z większą pasją i wychodząc z tego wspaniałego i niezwykle silnego przeświadczenia, że PO PROSTU TO SIĘ NAM NALEŻY! Mamy do tego prawo, chcemy czegoś, marzymy o czymś i możemy to osiągnąć! Wystarczy przestać się bać i nie zakładać, że coś jest niemożliwe tylko dlatego, że urodziło nam się dziecko. Wszystkich rodziców zachęcam do takiego myślenia  ̶  ono sprawia, że macie siłę góry przenosić :). My nie musieliśmy przenosić do siebie gór, wystarczyło uwierzyć, że z pięciomiesięcznym brzdącem możemy pojechać pod namiot, we wrześniu (uwaga na jesień w zapasie i babciowe okrzyki przerażenia!), na Zlot Podróżników na szczyt największej w Europie Górskiej Twierdzy w Srebrnej Górze. I… pojechaliśmy!

Srebrnogorska_twierdza_w_calej_okazalosci

Pamiętam jak dziś ten dzień, kiedy spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i dosłownie w ciągu kilku sekund zdecydowaliśmy, że jedziemy :). Bez samochodu, w nieznane, przed siebie. Nie wiedzieliśmy jakich ludzi tam spotkamy, ani czego mamy się po takim zlocie spodziewać, jednak poczuliśmy zew wędrówki i zew przygody. Razem z nami poczuł go także nasz pięciomiesięczny Malec, który był najmłodszym uczestnikiem Festiwalu na Twierdzy w 2008 roku.

To był wspaniały wyjazd :). Wyjazd, który pokazał nam ile RAZEM możemy :). Uświadomiliśmy sobie wtedy, że nie ma dla nas ograniczeń, one tkwią jedynie w naszych głowach. Wystarczy je przekroczyć i… wszystko staje się możliwe! Wystarczy rozwinąć skrzydła wyobraźni i możemy lecieć dokądkolwiek zechcemy.

Srebrna_Gora_z_lotu_ptaka

Srebrna Góra i Twierdza nas oczarowały. Zostaliśmy wchłonięci w ich niezwykłą energię, magię, klimat. To wtedy poczuliśmy, że chcemy mieszkać w górach i że… to wcale nie jest niemożliwe :).

To było jak olśnienie, spłynęło na nas niespodziewanie i natchnęło nas tą górską wizją tak mocno, że wiosną 2009 roku mieszkaliśmy już w górach i to całkiem blisko Srebrnej Góry :). Nie było dla nas rzeczy niemożliwych, czuliśmy, że jeśli tylko oboje dostatecznie czegoś pragniemy, to… wystarczy zacząć zmierzać do celu i „iść po słonecznej stronie” :).

Nasze wspólne cele takie właśnie są: pełne słońca gór, pełne niebosiężnych szczytów i obłędnych widoków, od których aż kręci się w głowie.

Az_dech_zapiera! I tu tez!

Tak naprawdę i prawdziwie zaczęliśmy się spełniać dopiero jako rodzice i to nie tylko dzięki temu, że zostaliśmy rodzicami, ale dzięki temu, że rodzicielstwo dało nam ogromne siły, natchnienie, energię i radość życia. Od początku czuliśmy się spełnieni jako rodzice i chcieliśmy pokazać dziecku naszą pasję, chcieliśmy by rosło z dala od miasta, od szumu i chaosu informacyjnego, od amoku nakręcającego duże miasta. Chcieliśmy być od tego wszystkiego jak najdalej. Udało się :). Najpierw na prawie rok, a teraz po dwuletniej przerwie  ̶  już na stałe! Próbowaliśmy żyć w mieście, w stolicy, że może jednak dziecko i my będziemy tam mieli większe możliwości…

Być może częściowo tak jest rzeczywiście, ale dzięki temu, że żyjemy w małym miasteczku, prawie na wsi, dużo bardziej i dużo wydajniej korzystamy z wszelkich przejawów kultury, niż jak mieliśmy to wszystko teoretycznie pod ręką. Piszę teoretycznie, bo wynajmując mieszkanie w Warszawie, płacąc za przedszkole i nasze utrzymanie, zwyczajnie nie starczało nam pieniędzy na te niby ogólnodostępne przejawy i dobra kultury. Teraz naprawdę dużo pełniej z nich korzystamy i nasze dziecko również :).

 

Obozowisko_na_szczycie_srebrnogorskiej_Twierdzy-wicher_urywal_gloweWracając do tematu: Srebrna Góra, Twierdza, rok 2008  ̶  piękne wspomnienia, do których wciąż i wciąż się uśmiecham  ̶  Trzy Żywioły: ja, mąż i nasz syn 🙂 rozbijamy obóz w bocznym forcie, na wysuniętym, nieosłoniętym od wiatru cyplu. Chociaż szaleje wichura, która wielu innych, dorosłych uczestników zlotu skłaniała do przeniesienia namiotów w zaciszniejsze miejsca, niżej  ̶  nasz namiot jako jedyny pozostał na miejscu niewzruszony i sprytnie przymocowany kamieniami i tym, co było pod ręką przez tatę ;). Nawet nam hurgot falującego na wietrze tropiku dawał się we znaki, zwłaszcza nocą, ale naszemu Maluchowi w niczym to nie przeszkadzało  ̶ oddawał się błogim drzemkom i przesypiał całe noce! Przyjmował to wszystko naturalnie. „Skoro rodzice są ze mną, uśmiechają się do mnie i do siebie, to znaczy, że wszystko jest w porządku i tak po prostu ma być”. Dzieci mają niesamowitą zdolność dostosowywania się do sytuacji nawet najbardziej dziwnych, nowych, nieznanych. To tylko nam się wydaje, że rozbijemy im dzień, że coś zaburzymy… Co możemy zaburzyć, skoro one całymi sobą chłoną nowy świat i wszystko jest dla nich nowe, fascynujące, wspaniałe! To naprawdę od nas i od naszego podejścia zależy jak one będą reagowały. Im bardziej my się spinamy, im bardziej czujemy, że coś jest nie tak, tym bardziej one tak czują, odbierają nasz nastrój, nasze obawy i rozbicie. A skoro rodzice byli spokojni, szczęśliwi i cieszyli się niecodzienną wyprawą, to jak inaczej miało patrzeć na to ich niedawno narodzone dziecię?

Tak więc i on i my byliśmy szczęśliwi, zrelaksowani i zadowoleni. Mały się nie przeziębił, choć babcie, a zwłaszcza prababcie prorokowały co najmniej ciężkie zapalenie płuc , jako efekt tych szalonych rodzicielskich wymysłów ze spaniem na wrześniowej ziemi w ostrym, górskim klimacie ;).

 

I tak to już z nami jest :). Jeżeli my czujemy się na swoim miejscu, to i nasze dziecko tak czuje.

Podroznik_w_Srebrnej_Gorze_male Na_srebrnogorskim_wiadukcie_male

Oczywiście po tym cudownym okresie,gdy był tylko „tobołkiem” przenoszonym z miejsca na miejsce w chuście albo na rękach i wystarczyło go przytulić, pobujać, nakarmić, żeby błogi uśmiech pojawiał się na jego twarzyczce, stał się zbuntowanym trzy, cztero i pięciolatkiem, który bardzo nie lubi gdy coś nie idzie po jego myśli. Jednak nadal lubi górskie wycieczki bliższe i dalsze, czuje się dobrze, wszędzie tam, gdzie my się dobrze czujemy i naturalnie przyjmuje zmiany, które ciągle nam towarzyszą.

Dla nas zmiana jest twórczą, wspaniałą niewiadomą, za którą warto podążyć. Jest wyczekiwanym krokiem naprzód. Nie napełnia nas obawą, ale radosnym oczekiwaniem na to, co ze sobą niesie. Jest naszą starą, dobrą przyjaciółką :). Ma swoje miejsce przy stole, swoje kapcie albo turystyczne buty 😉 i bujany fotel, hamak, worek sako. Czekają na nią słoneczne kwiaty, muzyka z czarnych płyt, zapach świeżo upieczonego ciasta, a czasem siermiężne kanapki zrobione przez mojego męża 😉  i…

polujący na nią kot.